like

wtorek, 4 października 2011

Poranne złudzenia

Godzina 8.43, centrum
Tych, którzy wyjeżdżają na ostatnią chwilę do pracy ostrzegamy, jak możecie omijajcie ulicę Dąbrowskiego, Przybyszewskiego oraz Aleje Niepodległości. Jest tam korek, w którym możecie stracić sporo czasu.. a teraz czas na muzykę, która doda wam energii od rana...” - rozlega się muzyka z samochodów, które stoją w korku. Nie pomylili się. Jeżeli nie wyjechało się wcześniej można dostać szału stojąc w korku, którego początku ani końca nie widać. Wszyscy się spieszą. Ludzie na chodniku prawie biegną. Pani z telefonem przy uchu i siatką w ręce truchta i słucha kogoś, kto do niej tyle mówi. Starszy pan kupuje gazety w kiosku i ukradkowo zerka na przystanek, czy jego tramwaj nie nadjechał. Maluchy z plecakami większymi od nich maszerują jak mali żołnierze. Zatrzymują się na czerwonym świetle i ruszają na zielonym. Z karcącym spojrzeniem patrzą na tych, co się spieszą i przechodzą na czerwonym. Studenci. Tych jest mnóstwo. Niewyspani. W okularach przeciwsłonecznych ukrywają tajemnice dzisiejszej nocy. Z napojami energetyzującymi w jednej dłoni z papierosem w drugiej. Jedni z wielkimi teczkami pod pachą, inni ze słuchawkami w uszach. Tramwaje przejeżdżają powoli przez skrzyżowania. Autobus na przystanku zatrzymuje się i zapala awaryjne. Tłum ludzi wydobywa się na zewnątrz przeklinając. Niektórzy biegną na najbliższy przystanek, inni wysiadają zdezorientowani i próbują zorientować się gdzie są. Świat zwariował. Albo po prostu świat nie zwraca już na to wszystko uwagi.


 Godzina 9.04, Centrum to samo miejsce...
Każdy pas ruchu jedzie szybciej niż ten, na którym stoisz. Korek się powiększa. Wszyscy stoją. Ludzie wysypują się z autobusów na środku jezdni. Kierowcy zaczynają akceptować fakt, że się spóźnią, że nie będzie objazdu, bo tam też wszyscy stoją. Rozglądam się, co robią inni. Pani po prawej się maluje. Z otwartymi ustami maluje rzęsy... na chwilę przestaje, szuka czegoś w torebce, wysypuje wszystko na siedzenie pasażera. Coś upadło, schyla się. Samochód zgasł. Odpala, zaciąga ręczny i nie zwracając na nic uwagi maluje się dalej. Pan po lewej je kanapki. Myślę, że sam je robił. Gdyby ktoś mu je przyrządził byłby zrobione staranniej. Pomidor wypada na koszulę „szlag by to trafił”. A nie mówiłam? Uporał się z pomidorem, przyszedł czas na notatnik, telefon i parę przekleństw na pomidora. Młody chłopak za mną śpiewa. Widzę w lusterku. Trochę nieudolnie tańczy za kierownicą. Palce uderzają rytmicznie do muzyki. Ciekawe co śpiewa? Radio czy płyta? Radio.. Zet? RMF? Eska? Przełączam szybko stacje radiowe, żeby dopasować słowa do tego co widzę w lusterku.. Złote Przeboje.. Fool's Garden. No tak, kto by nie nucił Lemon Tree? Stoimy dalej. I dalej. I tak w nieskończoność. Na nikim już to nie robi wrażenia. A czy kiedyś robiło?
 

Godzina 9.15 Centrum, 150 metrów dalej
Ruszyliśmy. Na chwilę. Makijaż skończony, kanapki zjedzone, piosenki nie do zaśpiewania. Atmosfera zbliżającej się zimy nikomu na dobre nie wychodzi. Apatia i melancholia wisi w powietrzu. Taka niby jesień z zapachem dymu z kominów i wiatrem zmuszającym do opatulenia się szalem. Hałas robotników na ulicy. Na chodniku niedaleko świateł przechodzi młoda dziewczyna w niebieskim płaszczu. Idzie wolniej od całej reszty. Wysypały jej się jabłka z torby. Pozbierała je. Z naprzeciwka zbliża się do niej młody mężczyzna. W ręce trzyma kluczyki od samochodu. W drugiej torbę z zakupami i torbę z laptopem. Spieszy mu się. Spojrzeli na siebie. Ułamek sekundy. Minęli się. Ona zniknęła za drzwiami najbliższego sklepu. To było spojrzenie z tych, których się nie zapomina, z rodzaju tych, które dręczą człowieka przez następne dni, kim była ta druga osoba na ulicy. A jednak, ona poszła na zakupy, on poszedł do samochodu. Odczekał parę minut i włączył się do korku. I skończyło się to, co przed chwilą widziałam. A jakby właśnie minęły się osoby, które miały spędzić ze sobą resztę życia? A gdyby właśnie stracili szansę, bo biegli, bo nie myśleli, bo byli myślami daleko? Byłam świadkiem czegoś, co rozkwitło w ułamku sekundy i rozpadło się w następnej chwili. Z daleko to wyglądało okropnie przykro. To jak tracą się nawzajem i znikają, każdy w swojej wyobraźni. Oddalali się od siebie, nawet nie zwracając na to uwagi i przestali być ze sobą razem.

Godzina 20.37, przy stole, w domu
A może to jednak nie było uczucie, które trwa najkrócej na świecie? A może to był efekt nadmiernego czytania wierszy o namiętnościach i rzeczach, które się nigdy nie zdarzą? Wróciłam do pokoju, wzięłam do ręki tomik, który wczoraj w nocy czytałam i znalazłam wiersz Szymborskiej...
Perspektywa

Minęli się jak obcy,
bez gestu i słowa,
ona w drodze do sklepu,
on do samochodu.

Może w popłochu
albo roztargnieniu,
albo niepamiętaniu,
że przez krótki czas
kochali się zawsze.

Nie ma zresztą gwarancji,
że to byli oni.
Może z daleka tak,
A z bliska wcale.

Zobaczyłam ich z okna,
a kto patrzy z góry,
ten najłatwiej się myli.

Ona zniknęła za szklanymi drzwiami,
on siadł za kierownicą
i szybko odjechał.
Czyli nic się nie stało
nawet jeśli się stało.

A ja, tylko przez moment
pewna, co widziałam,
próbuję teraz w przygodnym wierszyku
wmawiać Wam, Czytelnikom,
że to było smutne.

czwartek, 18 sierpnia 2011

Listy pisane tęsknotą

14 listopada
Kochanie!

Szkoda, że tak szybko uciekłaś. Gdzieś zginęłaś między tysiącami słów ludzi, którzy nas otaczali. Umknęłaś mi tak szybko, że nie zdołałem zaznaczyć tego miejsca w milczeniu, w którym się rozpuściłaś. Gdzie teraz jesteś? Bez słowa mnie zostawiłaś. Zostałem sam. I jestem rozdarty na kilka kawałków, z których nawet nie złożysz sobie ani jednego grama mojej duszy.
Ciągle myślę, jak to się stało. Miałaś mnie dość? Naprzykrzałem Ci się? Nie mogłaś już oddychać, bo zabierałem Twój tlen? Kochanie! Chwilami mi go brakowało. Wstrzymywałem oddech na kilkadziesiąt godzin, dni... żebyś mogła złapać dech. Żebyś Ty wiedziała, co ja robiłem żeby nie zwariować. Żeby nie osaczyć Twojego życia moimi uczuciami.
Nie pojmuje, nie rozumiem. Od dwóch dni Cię nie widziałem. Wariuję. Chociaż jak teraz myślę, to Ty mnie chciałaś przed tym ostrzec. Pouczałaś mnie. Mówiłaś proste i zwykłe zdania. Inni ludzie zapewne nie wyczytaliby z nich nic. Ja myślałem podobnie. Po co mi to mówisz. To są tylko proste zdania. A Ty mnie uczyłaś! Ciągle powtarzałaś: proszę cię, pamiętaj! Jak wstawiasz wodę na herbatę to nie wychodź i nie oglądaj meczu! Znów spaliłeś czajnik! Innym razem wołałaś: Pamiętaj zawsze miej naładowany telefon. Proszę cię. Coś może się przytrafić i jak wtedy się z tobą skontaktuje. Ja to wiem! Teraz wiem, że chciałaś w tych zdaniach nauczyć mnie, żebym umiał sobie poradzić, żeby gdy przyjdzie czas umiał sobie dać radę i nie zapomniał. Ilekroć wchodzę do kuchni i widzę czajnik... To trywialne. Mężczyzna nie powinien łkać nad czajnikiem. Ale ja płaczę. Nie mogę nie płakać. Zabrałaś ze sobą wszystko. Ja nie mam już nic oprócz tych kilku oddechów razem zamkniętych w butelkach wódki, którą codziennie rozlewam. Dla siebie i za Ciebie. Gdziekolwiek jesteś możesz być pewna, że nie spalę czajnika. Już nie pije herbaty.
Brakuję mi Ciebie. Wróć do mnie!
A.
21 listopada
Kochanie!

Wybacz, że tak długo nie pisałem, ale nie mogłem. Popadłem w nałóg, z którym walczę. Dzisiaj spadłaś na mnie z półki nad łóżkiem. Rozbiłaś mi łuk brwiowy. Chciałem tylko żebyś wiedziała, że nie bolało. Wiem, że miałaś na celu zrobienie czegoś gorszego, rozumiem. Irytuje Cię to, że nie masz nade mną wpływu. Że nie możesz już nic zrobić jak widzisz mnie, staczającego się na dno. Kochanie! Wybacz. Nic nie poradzę, że kiedyś wstawałem dla Ciebie, goliłem Twarz żebyś mogła rano przy śniadaniu przytulić swoją twarz do mojej nie krzywiąc się i powiedzieć, że... . No właśnie. Teraz jest inaczej. Dla nikogo nie wstaje. Dla nikogo się nie golę. Dla nikogo nie biegam po bułki do sklepu. Dla nikogo nie wstaje wcześniej żeby nie zajmować łazienki. Dla nikogo nie gotuję, żeby zobaczyć uśmiech i ulgę, że Ktoś nie spali kuchni. Dla nikogo nie tracę czasu. Przez to, że nie żyje dla nikogo, jestem nikim. Zrobiłaś ze mnie pustego człowieka. W środku nie mam nic. Żadnej myśli, żadnego planu, żadnego wspomnienia. Aż do chwili, w której z impetem spadłaś mi na głowę. Kobieto opanuj się! Najpierw mnie zostawiasz, a teraz co? Widzisz, że sobie nie radzę i chcesz interweniować? Nie trać siły, już za późno na to, żeby cokolwiek poskładać do kupy. Zresztą niepotrzebnie się trudzisz. Nie mogę żyć dalej, bez Ciebie. Trzeba było od razu, przy naszym pierwszym spotkaniu powiedzieć, że tak będzie. Że po tak długim związku zostawisz mnie i odejdziesz. Bez słowa, bez spojrzenia, bez pożegnania. Jakbyś mi wtedy powiedziała, to bym się nie angażował!
Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolona. Trzy szwy. Trzy cholerne szwy, które mi będą o Tobie przypominać. Muszę usunąć lustra z domu. Nie będę ich widział, nie będę o Tobie myślał!
A.

P.S. Nie bolało!!!!
25 listopada
Kochanie!

Najmocniej Cię przepraszam! W ostatnim liście na Ciebie nakrzyczałem. Wiesz przecież, że nie chciałem! Po prostu brakuje mi naszych chwil. Brakuje mi Twojego zapachu na poduszce. Już kilka dni Cię nie ma! A ten zapach się ulotnił! Znalazłem Twój ulubiony sweter. Jeszcze pachnie Tobą na szczęście. Teraz przy nim zasypiam. Nawet nie wiesz jak to jest, kiedy się zapomina jak wygląda ukochana osoba. Zamykam oczy i nie widzę Cię, mimo iż jeszcze słyszę Twój głos! Proszę Cię, ja tęsknie jak opętany. Nie znikaj mi nawet z pamięci. To najgorsza kara jaką mi dotąd wymierzyłaś! Nasz tydzień milczenia po ostrej kłótni, pamiętasz go? Poszło o jakąś błahostkę... Ale ten tydzień milczenia, który był nie do zniesienia to nic, w porównaniu do tego, co teraz mi robisz! Błagam, wróć. Ja sobie nie radzę. Wódka się skończyła, a przecież nie wypiję Twojego ulubionego wina, bo wiem jaką miałabyś minę, kiedy wróciłabyś do domu po smutnym dniu i nie było by ani kropli. Kochanie! Tak mi ciężko. Dlaczego mnie do siebie przyzwyczaiłaś? Jesteś współodpowiedzialna za ból, który teraz mną rządzi. Skoro przyzwyczaiłaś mnie do siebie, to jesteś za mnie odpowiedzialna. Powinnaś wiedzieć, że tak będzie. Nie powiedziałaś nawet, że to już. Nie ostrzegłaś. Nie obudziłaś mnie! Najdroższa, co ja mam teraz zrobić? Jestem w martwym punkcie. Chodzę w kółko po mieszkaniu, które wygląda jak mieszkanie studenckie albo coś gorszego. Nie wiem za co mam się chwycić. Pomóż mi, bo nie wiem jak będzie dalej.
A.
1 grudnia
Kochanie!

Nie chcę Cię kolejny raz przepraszać. Ale proszę Cię, nie zabieraj mi cząstek pozostałości po Tobie. Najpierw zapach, potem Twój obraz w moich myślach, teraz już nie pamiętam Twojego głosu. Jest mi strasznie ciężko. Próbuje coś ze sobą zrobić. Dzisiaj poszedłem na spacer. Ale to nie był dobry pomysł. Chciałem tylko odwiedzić nasze miejsca. Ale w każdym czułem się skrzywdzony i osierocony. Czy Ty wiesz, że w tym miejscu, w którym pierwszy raz chwyciłaś mnie za rękę jest dzisiaj pełno śniegu? Pamiętasz ten dzień? Ile ja musiałem się starać żebyś na mnie spojrzała. Aż w końcu nie wytrzymałem i chwyciłem Cię za rękę. Musiałem mieć nadprzyrodzoną siłę i śmiałość żeby wyrwać Cię z tłumu tych głupiutkich koleżanek (tak, wiem. Ustaliliśmy to, to są Twoje najdroższe koleżanki. I mam ich nie nazywać głupiutkim stadem. Teraz Cię tu nie ma, więc nie czuję obowiązku hamowania się). Jaka wtedy byłaś zła na mnie. Podobało mi się to, co widziałem w Twoich oczach. Umiałaś pięknie to zagrać. Niby taka zła, taka asertywna. Tak się chciałaś wyrwać. A ja? Przecież nie trzymałem Cię mocno. Mogłaś mnie wtedy zostawić. Ale tego nie zrobiłaś. Dałaś się ukołysać w rytm wiatru. Przytulić. Zaprowadzić w ustronne miejsce. Zawsze powodowałaś we mnie to, że czułem się silny. Nie wiem jak Ty to robiłaś. Ale przy Tobie wydawało mi się, że jestem w stanie zmierzyć się z każdym byle była byś bezpieczna. Dzisiaj nie uchroniłbym mrówki. Zabrałaś mi chyba poczucie godności. Mogłaś mi chociaż zostawić to uczucie siły. Może bym sobie poradził. To głupie. Wiem. Nic na to nie poradzę.
Muszę Ci się do czegoś przyznać. Zrobiłem coś okropnego. W tym naszym miejscu była jakaś inna para. Przypomniała mi o nas. Jakbym już i tak mało rozmyślał. Nawrzeszczałem na nich. A oni wyzwali mnie od starego dziada, który powinien trafić do psychiatryka.
Kochanie, przecież my byliśmy zawsze młodzi. Jak to się stało, że bez Ciebie utraciłem tyle życia. Jestem wrakiem człowieka na chwilę obecną.
A.
20 grudnia
Kochanie!

Zbliżają się święta. Ale ja już ich nie czuję. To przykre, zawsze razem już tygodnie przed cieszyliśmy się, że nadchodzą. Teraz? Tygodnie przed zrezygnowałaś z obchodzenia świąt ze mną. Z Nami. Wiesz, że nikt nie chciał się podjąć ugotowania czerwonego barszczu i nikt z Nas nie potrafi zrobić makaronu! Dlaczego tego nikomu nie pokazałaś? Teraz będę musiał dławić się tym sztucznym wyrobem niewiadomego pochodzenia. Wiesz, że ja lubię tylko własnej roboty! Tylko Twoje! A pamiętasz jak zaczynaliśmy nasz związek? Nie potrafiłaś nic a nic ugotować! To ja byłem kucharzem. Dopiero kilka lat później wyrzuciłaś mnie z kuchni ze słowami „No idź już, idź. Nie potrzebuje Cię tu”. Kochanie! A ja teraz potrzebuje Ciebie, tutaj obok mnie. Gdziekolwiek jesteś daj jakiś znak, że jest Ci tam dobrze. Wiem, że zaczęłaś nowe życie. I pewnie znów nie umiesz gotować. Ale nie przejmuj się, nauczysz się. Pamiętaj, że zawsze kiedy marszczysz czoło jesteś śliczna. Zawsze tak na mnie patrzyłaś, gdy traciłem do Ciebie cierpliwość. I kto teraz będzie się z Tobą kłócił? Kto będzie Cię karmił?
Nie chcę tych świąt, nie chcę pasterki bez Ciebie, nie chcę tej sztucznej choinki. I wiesz co, chyba byś mnie za to udusiła, ale księdza na kolędę nie przyjmę, albo przyjmę, ale wygłoszę mu cały referat na temat Twojego odejścia i jego winy. Wiem, wiem. On nie jest niczemu winny, ale Ty zawsze byłaś taka cicha, spokojna, delikatna, subtelna i ja przy Tobie też taki byłem. Ale Ciebie nie ma. To ja mu pokażę! Przynajmniej najmłodsi będą mieli ubaw.
Kochanie! Tęsknie za Tobą. Nie chcę tych świąt bez Ciebie!
A.
28 grudnia
Kochanie!

Na szczęście już po świętach. Masa prezentów nie wiadomo skąd, nie wiadomo dlaczego. Po co w ogóle obchodzimy święta? Po to, żeby wydać pieniądze. Ludzie nie mają na rachunki. Ale zastaw się a postaw się. Do jasnej cholery. Nie panuję nad sobą. Kochanie gdzie Ty tak długo jesteś? Martwię się o Ciebie! Jest grudzień, a Tobie zimą zawsze ręce strasznie marzły. Zawsze wtedy chodziłem do kuchni, robiłem herbatę, wlewałem soku malinowego... plasterek cytryny, tylko cieniutki, bo do grubych plasterków miałaś awersję. I przynosiłem Ci w tym wielkim zielonym kubku, który dostałaś od swojej koleżanki z liceum. Kochanie, a czy Ty wiesz, że mi również zaczęły marznąć ręce? I czuję się gorzej.. jakoś tak mi się ciężko oddycha. I już nie chodzę codziennie na długie wieczorne spacery, bo jakoś mi pusto i ciężko bez Ciebie...
Tulę Cię mocno!
Czekam z herbatą!
A.
1 stycznia
Kochanie!

Wiem, że Ci się to nie spodoba, ale otworzyłem dziś w nocy Twoje wino. Nie mogłem się powstrzymać i zacząłem wspominać. Pamiętasz jak powiedzieliśmy naszym rodzicom, że zamieszkamy razem? Do dziś mnie bawi mina Twojego taty! Ale jak to? Wzięliście ślub? No, ale sama przyznasz, że jak na tamte czasy, to byliśmy młodzi i głupi! Szaleni...Pod prąd. Tak działaliśmy. Ja miałem wtedy 21 lat, Ty 19. I miałaś takie zielone oczy. I tak bezgranicznie mi ufałaś. I co teraz? …
Pamiętasz? Twój ojciec nie wpuszczał nas do domu przez 3 miesiące, Twoja matka płakała. Moi rodzicie krzyczeli na nas.. A my siedzieliśmy na naszym jednym pokoju i czekaliśmy aż sąsiedzi zwolnią łazienkę. Kochanie czyż to nie był cudny czas? Słodki, gorzki.. piękny. Jak Ty płakałaś, bo zobaczyłaś ojca kiedyś na dole za drzewami, jak wystawał z jedzeniem od naszych matek, z paczką, w której była świeża pościel. Musiałem Cię tulić całą noc, głaskać po głowie i tłumić Twój szloch! To była jedna z piękniejszych chwil mojego życia!
Czy Ty możesz zrozumieć, że ja bez Ciebie nie będę żyć długo, proszę Cię, wróć. Jak odchodziłaś to nie mówiłaś, że na tak długo.
Wariuję!
A.
   17 lutego
Kochanie!

Kochanie nie pisałem, bo nie mogłem, przepraszam. Źle się czułem. Ten ból przy pisaniu szczególnie powraca. Nie, to nie jest tęsknota. Z tęsknoty boli mnie mózg. Wiem, że się teraz śmiejesz, bo przypomina Ci się moja teoria na temat miłości. Tak miłości nie ma w sercu, będę Ci to zawsze powtarzał. Bo serce kochanie ma zastawki. Jakbyś nie wiedziała. Ma duże rurki wchodzące i wychodzące i jest tam pełno krwi. I nie wmówisz mi, że między krwinkami czerwonymi i białymi mieści się jakaś miłość. Bo jakby była, to byłby to związek na pewno szkodliwy dla zdrowego człowieka. Ale za to miłość mamy w mózgu. I tam się tworzy. Moja się tam właśnie stworzyła. Patrzyłem na Ciebie jak siedziałaś na ławce, przy fontannie. Był kwiecień, gorąca wiosna, a słońce odbijało się od Twoich policzków. Wiatr pachniał świeżością i rozwiewał Twoje krótkie włosy. Dlaczego się śmiejesz? … A! Ty zawsze tu się śmiałaś i mówiłaś, że to nie miłość i mózg tylko moja inna część ciała. Nigdy nie wiedziałem o co Ci z tym chodzi. Jak mówię, że w moim mózgu to poczułem, to znaczy że poczułem. Koniec i kropka! Uspokój się i przestań chichotać! Za stara jesteś, żeby się z tego śmiać.. no już! Cicho! Ja Ci tu opisuje uczucie pierwszej miłości, a Ty się śmiejesz jak nastolatka! Kobieto ile Ty masz lat.. No a skoro już o tym mowa, to powiem Ci, że jak na 17 lat to Ty wcale taka nieśmiała nie byłaś!
A.
10 marca

Kochanie!

Chyba muszę Cię ostrzec, nie wytrzymuje bez Ciebie. Niedługo się chyba zobaczymy. Czuje się coraz gorzej. Jak ja bym chciał wrócić do naszej miłości jak mieliśmy naście lat. To było takie zabawne i urocze. Powiedziałem ostatnio Kasi, żeby się nie bała chłopców, bo oni nie są źli. Wiesz jakie ona ma wielkie oczy jak jest zdziwiona? I takie zielone jak Ty! Jak nie bardziej. Nie uwierzyła mi. Ale powiedziała, że postara się nie wrzeszczeć na tego chłopca. Ja jej nawet powiedziałem, że ma się go nie wstydzić i kiedy zacząłem jej tłumaczyć sprawy damsko męskie to nam przerwano!
Chyba faktycznie się niebawem zobaczymy, bo dzisiaj paskudnie się czuję. Ledwo łapie oddech, jakoś tak mi ciężko i smutno bez Ciebie.
Do zobaczenia Kochanie!
Gdyby nie to, że na mnie czekasz to bałbym się!
Kocham Cię
A.
13 marca
Kochana Babciu!

Muszę Ci nasakrżyć na Dziadka! Przestał brać lekarstwa i zasnął. Nie wiedziałam co się dzieje.. Ale Tata mi wytłumaczył, że Dziadek za Tobą tęsknił i poszedł do Ciebie. Trzeba było powiedzieć, że Ci smutno, to też napisałabym list tak, jak pisał Dziadek! Babciu, wiesz jak krzyczałam na rodziców, że nie pilnowali, żeby Dziadek brał tabletki! Bo On robił różne dziwne rzeczy, chował pod poduszkę, do ziemi w doniczce! Ja wiem! Bo jak ja byłam chora to robiłam tak samo. Przyłapałam Go na tym kiedyś i On wtedy je wziął do buzi, ale na pewno nie połknął. Jak wyszłam to na pewno wypluł. Ale powiedziałam rodzicom! A oni Go nie przypilnowali. Babciu dlaczego Ci było smutno bez Dziadka? Trzeba było wrócić do nas. A tak Dziadek sobie poszedł i co ja teraz zrobię? Z kim będę wygrywać w warcaby? Kto mi dokończy bajkę o miłości? Kto mnie będzie bronił przed rodzicami i mówił, że to ja mam rację. Już i tak nie mogę jeść Twojej zupy jarzynowej, to teraz nie będę mogła z Dziadkiem oglądać seriali kolumbijskich! Pamiętasz jak razem je oglądałyśmy i Dziadek był zły? A potem jak sobie poszłaś to razem oglądaliśmy, bo mówił, że jak się zobaczy z Tobą to będzie Ci musiał opowiedzieć o tym, jak Alvaro spotkał tą panią i przytulał się z nią mimo że miał żonę. Babciu ja tęsknię za Tobą i za Dziadkiem też! Wrócicie niedługo? Bo Mama tak dobrze nie gotuje, a Tata siedzi cały czas w pracy.
Kocham Was!
Kasia

P.S. Powiedz Dziadkowi, że Jasiu już mnie nie przezywa! Nawet dał mi ostatnio cukierka o smaku Coli! A przecież Jasiu lubi wszystko co ma smak Coli! I nie zapomnij powtórzyć Dziadkowi, że zaczęłam mówić Jasiowi „cześć”.  









środa, 10 sierpnia 2011

Poczekalnia dla nadziei


I szła tak przed siebie, drogą prostą. Ułożoną z drobnych białych kamyczków. Za sobą zostawiała wszystko. Nie obracała się. Nie było sensu. Schowała dawną dumę do kieszeni, marzenia poupychała w kurtce. Ledwo nadążała. Czuła jakby ktoś ją pchał do przodu. „Idź! No nie bój się!” mówi i coś szturcha ją, by się ruszyła. Powietrze jest chłodne, rześkie, ale nie nieprzyjemne. Przed chwilą było jej duszno. Miała wrażenie, że się udławi własnymi myślami. Coś ciężko opadało jej na piersiach, jakby przygniatała ją tona smutków zebranych z całego życia, w dodatku nie tylko jej, ten nieznośny brak tchu. Czuła to teraz, jak odchodziła. Jeszcze wyraźnie bolało ją wszystko w okolicach przełyku. Tak jakby ktoś na niego nadepnął. Nieprzyjemne uczucie uścisku, duszności i ta ochota nabrania powietrza tak wielka, a oddech wchodził, ale tylko do ust, nigdzie więcej. Ulga. To czuła teraz. I szła tą uliczką, która prowadziła ją między kamienicami nie wiadomo gdzie. Świtało? Przecież dopiero co sprawdzała zegarek, zbliżały się godziny wieczorne, a tu gdzie była teraz słońce wschodziło, ale wstydliwie.
Duma czy brak przywiązania nie każe jej patrzeć za siebie? Sama do końca nie wiedziała, była zagubiona, ledwo co odkryła na czym jej zależy, co chce robić, a może znów jej się zdawało, że jej aura jest odmieniona, że już na pewno wie, czego jej dusza pragnie, co jej ciało lubi. A co z tymi uniesieniami emocjonalnymi i fizycznymi? To zginęło? Gdzie się podziało? Jeszcze chwilę temu było i nie dawało jej to spokoju. Myśli przebiegały jej szybko przez umysł i szeptały jej słowa szybkie, ulotne, czułe i niespokojne. Gdzie ona teraz była? Powoli zaczynała się bać, ale coś nie pozwalało jej się zatrzymać. Już prawie jej się udało. Przystanęła, ale droga tak jakby sama się poruszała, a Ona nie miała wpływu na nic. Znowu to samo. Wszystko działo się bez jej woli, bez jej pozwolenia. Czułaby się lepiej, gdyby mogła nawet pomyśleć, że nie chce tego. Ale nie mogła. Nie myślała, była pusta. Bezbarwna, przeźroczysta, półprzepuszczalna, wiotka, krucha, ale trzymała się i nie chciała rozpaść mimo iż jej ciało właśnie tego pragnęło. Rozpaść się. Popaść w przepaść, otchłań, zamknąć wszystkie drzwi do tego momentu w przestrzeni, gdzie się znajdowała. A jak stopniowo wnikała w nią tęsknota, chciała się obrócić. Ale coś jej nie pozwalało. A może to dlatego, że znów nie była pewna, że tego chce. Ona nigdy nie była pewna. Zawsze niezdecydowana, skrupulatnie obmyślała wszystko, wystarczyłoby żeby na tej drodze jeden, drobny kamyczek był za bardzo w lewo, na pewno wtedy by nie szła. Ale wszystko tutaj było idealne.
Znów to uczucie uścisku na gardle. Nie może przełknąć powietrza. Nie dociera do niej zbawienny tlen. Dusi się.. i.. zaraz przechodzi. A ten ból jest taki przeraźliwie świszczący. Ale nawet jak to ustaje, to pół oddycha. Dochodzi do niej łyżeczka powietrza, stopniowo odmierzana. A Ona potrzebuje napełnionego wiadra, żeby poczuć się lepiej.
Coś się zmieniło, droga zniknęła, a te uliczki coraz węższe zmieniły się w piasek pod stopami. I szła na boso. Był ranek, czuła to, wiedziała. Przyroda zawsze jest rześka o poranku. Ale skąd Ona mogła to wiedzieć skoro większość poranków przespała? Żal wypełnił ją na chwilę. Zaparzył w okolicach mostka. Ile poranków przegapiła, ile świeżych, drobnych oddechów mogła zaczerpnąć. Uczucie pieczenia ustało. Usiadła. Miała przed sobą morze. Tylko ona i woda, której zawsze się bała. Ale dlaczego? Wydawało jej się to teraz trywialne. Przecież ono szumi, tak jakby chciało ją otulić i powiedzieć, żeby się nie bała. Jak można bać się wody. Aż jej było wstyd za siebie. Nigdy nie szła molem, nie wchodziła na mosty jak nie musiała. Nie, nie miała lęku wysokości, miała lęk przestrzenny, kiedy patrzyła na oddalające się i wracające fale. A teraz? Teraz miała ochotę zanurzyć się w wodzie po czubek głowy i z niej nie wychodzić. Nie chciała się bać. Siedziała po turecku na plaży, przesypując ziarenka piasku, patrząc na fale i słuchając jak opowiadają jej różne historie. Te smutne i te wesołe. Mówiły, że było tu wiele takich jak ona. Ludzie zagubieni, zawsze je odwiedzają i porzucają swoje rozterki właśnie tu, osierocając je. Ale to nie jest miejsce na zostawianie tutaj swoich rozmyślań. Jak skończyły jej mówić o tych przykrych rzeczach jakie słyszały, zaśpiewały jej. Utuliły ją do snu, gaworząc jak dzieci o jej własnych bolączkach, smutkach i tęsknotach. A ona nie chciała się czuć znowu winna, nie chciała ich tym obarczać, przecież same ją o to prosiły, a teraz wywlekają wszystko na powierzchnię. Morze się spieniło. Ale ona usnęła. Snem cichym. Tak jej było dobrze, ciepło rozchodziło się po jej ciele. Radość jaką zawsze czerpała ze spania dawała jej satysfakcję, zamykając oczy zapominała, odreagowała i...
Obudziła się z przerażeniem, bo nie mogła oddychać, to bolało.. Czuła jak jej gardło robi się przeraźliwie suche, a od drugiej strony coś ją zasysało od środka. Nie mogła nic zrobić. Bała się, znów się bała. Łzy popłynęły jej po policzkach. Dlaczego znowu płacze. Nie można płakać, w nieskończoność. A myślała, że ten etap ma za sobą. Nie dość, że była płocha, strachliwa, „zachukana”, to jeszcze płakała. Już dosyć miała tego bólu, który ją do niedawna przeszywał. Ale nie móc oddychać, nie móc chwytać życia z powietrza to najgorsze co mogło jej się przytrafić. I sama nie wiedziała dlaczego tak się dzieje.
Ustało... Ulga, kojące uczucie. Zawsze rozczulał ją zanik bólu. Umiała wychwycić ten moment, w którym on słabł. To było jedno z piękniejszych uczuć jakie doznała. Jak ból maleje, aż w końcu ustaje. Ból powracał, bo wszystko w życiu zatacza koło. Do niej wracał często. Fizycznie jak ją coś bolało, nie czuła przyjemności, jednak ratowała ją świadomość, że on się kiedyś skończy. Czasami trzeba było mu pomóc tabletką. Ale ekstatycznie czekała, aż poczuje że mniej boli. Nie spała nocami wyjąc z fizycznej niemocy i niedomagania, a jednak w momencie kiedy czuła, że schodzi napięcie ciała, każdego pojedynczego mięśnia, że jej członki się rozluźniają, to rozszerzały jej się źrenice. To uczucie przepełniało ją w każdym najmniejszej części jej niedoskonałego ciała. I wtedy ze spokojem zamykała oczy i znów popadała w senność. Przypominając sobie te chwile, w których zasypiała, pomyślała, że była głupia, że mogła bardziej przeżywać te momenty. Mogła je nawet ureligijnić. Jej było by to wybaczone. Nie odczuwać – to była jej dewiza.
Myślała, że w chwili kiedy wstanie znów zobaczy ścieżkę. Nie było jej. Ciągle plaża. A myślała, że już podzieliła na pół swoje małe życiowe porażki i będzie mogła iść dalej. A jednak nie. Wstała, bo miała zamiar zatopić stopy w chłodnej wodzie. Ona muskała ją po stopach delikatnie. Nie była wcale taka zimna. Była uspokajająca. Idąc tak brzegiem plaży, której końca nie było widać zdała sobie sprawę, że do pewnego momentu w swoim życiu była samotna. Teraz ma fale, które do niej mówią, pocieszają ją i zapewniają jej godne towarzystwo. Ale wyjątkowo udało jej się nabrać myśli do swojego umysłu i nie mogła sobie nic przypomnieć oprócz niebieskich oczu naprzeciwko niej. I tego uczucia zniecierpliwienia, które miała. To były oczy o intensywnej barwie, nie przynosiły spokoju, pobudzały, chciały od jej oczu tego samego. Z drugiej strony czuła, zimny, wykalkulowany chłód. Rachunek wad i zalet, podsumowanie korzyści i strat. Ale co ona mogła? Była tylko stworzeniem, które czekało na poczucie bezpieczeństwa, a że je dostała w zamian za stracone chwile. Za zaangażowanie, które minęło. Za nieme krzyki, które wydawała. Nie spodziewała się, żeby dostać coś więcej. Chciała tylko żeby w tych oczach było to, co dawałoby jej odczuć, że jednak jest potrzebna. A tego tam nie było. Ale o czym Ona w ogóle myśli. O tym co było, teraz jest inaczej. Mogłaby rzucić się w kołyszące się falę. To by była rozkosz. A jakby tak się rozebrała i nago weszła i poczuła jak ta chłodna, ale przyjemna otchłań ja otacza. Jak osuwa się i unosi. Nie mogła się zebrać w sobie, żeby to zrobić, ale obiecała sobie, że tego dokona.
Znów napad duszności. Ale lżejszy. Już nie tak intensywny. Zabrakło jej tchu. Nie mogła iść upadła na kolana, rękoma podparła się na piasku i zamknęła oczy. Poddała się uczuciu bezdechu i nagle poczuła ciepło piasku. Znała to uczucie. Piasek nagrzał się od słońca. Ona czuła się tak jak była mała. Jak otaczały ją osoby, które bardzo kochała, a z którymi kilkanaście lat później nie zdążyła się pożegnać. Jak ona się wtedy czuła. Jakby ktoś przełamał ją na pół. Zgniótł jak kartkę papieru. Wyrzucił. A potem wrócił, bo zapomniał, że należy ją podrzeć. I ona była taka podarta. Tyle, że wszystko fizycznie się trzymało. Chociaż sama nie wie, jak to było możliwe. Tyle wtedy straciła. Już nigdy potem nie było tej troski, tego uczucia ciepła. Ono się skończyło w pewnym momencie. Nigdy wcześniej tego nie dostrzegała, bo zawsze było. Ale jak się skończyło, to rzucając w dół białą różę owiniętą czarną wstążką wiedziała już, że straciła coś, czego nie odzyska, że to pozostanie zakopane. To była jej tajemnica noszona do teraz. Wyszeptała to cicho nad piaskiem. Boże, to ciepło.. tak bardzo jej przypominało to, co straciła. Aż niemożliwe jest to, żeby piasek, zwykły, żółty piasek przypomniał jej to uczucie beztroski. Lekkości. Niezachwianej równowagi bytu. A to później się szarpnęło i zniknęło. Co ona mówi zniknęło? Załamało. To było jak linia wykresu. Idzie w górę i nagle nie wiadomo skąd załamanie w dół poniżej przeciętnej normy. Poniżej dna nawet. Ale wyszła przecież z tego. Kochała ten cień, który pozostał jej w sercu.
Od tamtego momentu zawsze modliła się do tych, których straciła. To było jak codzienna rozmowa o niczym. Substytut dialogu, był monologiem. Nie wiedziała, czy może czuć mniej albo więcej. Nie wierzyła, żeby ktokolwiek ją słyszał, ale próbowała. Bo tyle ile straciła wtedy, nie równało się z tym co ją w późniejszym życiu spotkało.
Odwróciła głowę od morza. Szum zaczął powoli przypominać bzyczenie. Nie znosiła tego syczenia, które rozciągało się po całej czaszce, osaczając ją nieprzyjemną wolą jakiś natrętnych sił. Las. Zobaczyła za plażą las. Tylko zbliżała się noc. Plaża była w jej obiektywnym spojrzeniu bezpieczniejsza. Ale Ona nie miała już nic do stracenia. Ten największy skarb jaki miała i tak straciła. Poszła w stronę, skąd nadciągał zapach sosen. To było niesamowite. Najpierw rześkie morskie powietrze. A teraz coś się zmieniło - jej płuca mogły całkowicie nabrać powietrza. Leśnego powietrza, które trąca wilgocią, jest trochę przytłaczające ale przyjemne. Zapach ziemi, w której rosną grzyby i zapach zielonych roślin. To mieszało się w jej nozdrzach. To ją przepełniało przez dłuższy czas. W lesie było wilgotno, ciemno, tylko przez niektóre gałęzie prześwitywało światło. Ten widok powodował, że zdawała sobie sprawę z tego, jaką ignorantką była. Ilu miejsc nie odwiedziła, ilu cudownych rzeczy nie zobaczyła. Kim Ona była, skoro żyła do tej pory i jakoś nie obchodziło ją to, co mogła zobaczyć. Nie po to, ktoś stworzył ten świat i urządził go na różne sposoby, żeby Ona nie zobaczyła nic, prócz własnego kawałka ulicy, szarego miasta, w którym się urodziła. Dlaczego ograniczyła się zawsze kilometrami? Dlaczego stawiała barierę, że dalej nie i już. A może to ktoś ją blokował? Zabraniał. Jak wielki ogarnął ją smutek. Usiadła pod drzewem. Ilu rzeczy w jeszcze nie widziała. Każdy człowiek ma gdzieś zapisane podróże, każdy! Nawet ona. Wsiąść do pociągu i jechać, gdziekolwiek. To gdziekolwiek- obecnie jest w miejscu, w którym siedzi. Ale nie potrafi go umiejscowić, nigdy tu nie była. I już pewnie nie będzie. Zamknęła oczy. Las też szumi, jak woda, ale inaczej, wolniej. Słychać jak gałęzie się o siebie ocierają. Jak każdy liść szemra coś do sąsiada z drzewa obok. Fale morza były wzburzone i starały się obalać. Jedna drugą przekrzykiwała, bo każda miała jej coś do powiedzenia. A tu? Cisza. Nieznośna. Nie lubiła ciszy. Zawsze wokół niej był hałas. A jak nie było, to sama go tworzyła. Starała się znaleźć tam, gdzie było głośno. Zawsze jak zapadała cisza, to działo się w jej życiu coś złego i się bała. Ogarniał ją strach, że nie da rady, że wszystko się zawali, razem z nią upadnie. Zawsze umiała pocieszyć innych, ale nie siebie. I w takich sytuacjach było jej ciężko. A zdarzyło jej się to parę razy. Do pewnego czasu walczyła z tym sama. Bo człowiek może dużo znieść. Wmawiała sobie, że sobie poradzi, że wytrzyma, da radę! Bo przecież, kto mógłby jej pomóc? Nikt by jej nie zrozumiał.
Zamknięta w sobie, skrywała ból i swoje kłopoty. Człowieka idzie zniszczyć, ale nie pokonać. To było kolejne credo, które wyznawała. Do pewnego momentu. Chwyciła szyszkę, która leżała obok niej. Powąchała ją. Czuła... nie mogła sobie przypomnieć z czym powiązać ten zapach, ale czuła bliskość drugiej osoby, że się nie zawiodła. To wtedy czuła, że jej świat robi się węższy, że została sama, że ktoś jej zgasił jedno ze światełek na świeczniku i nagle zrobiło się chłodno i ciemno. Ale przypomina sobie, że tam Ktoś obok niej był. Nie była sama. Nawet jak jej się tak mogło wydawać. Ktoś czuwał. Głaskał. Obserwował. Odgarniał koszmary. Pocieszał. Czuła wyraźnie jak to uczucie płynące od drugiego człowieka przelewa się na nią. Właśnie wtedy odkryła jak piękne jest to, że człowiek może komuś zaufać, zrzucić swój własny ciężar na chwilę na plecy drugiego człowieka, bezwarunkowo, bez tłumaczenia. Uśmiechnęła się. Nie może sobie przypomnieć twarzy, ale pamięta więź z Tą Osobą. Jej marzeniem zawsze było być tak potrzebną drugiemu człowiekowi. Chciała czuć tą chwilę, w której da z siebie wszystko, rzuci to, co będzie robiła i pobiegnie tam, gdzie będzie trzeba, żeby oddać kawałek siebie komuś, tak bezinteresownie. Od dziecka chodziło za nią pragnienie, by w odpowiednim momencie wiedzieć, że to jest właśnie ta chwila, w której należy pomóc, zamilknąć, zniknąć, usunąć się, nie odejść, a przytulić. Ale skąd Ona do cholery miała wiedzieć, kiedy ten moment przyjdzie?! Zaczęła się miotać i znów poczuła atak duszności, który zabierał jej możliwość zaczerpnięcia powietrza. Duszno! Czuła jakby ktoś jej zdusił gardło rękoma. Nie mogła nic zrobić, to już nawet nie było to dziwne uczucie, które towarzyszyło jej na początku, to bolało. Nie mogła się temu poddać. I cierpiała. Dlaczego? Myślała o bólu, który powinien zniknąć. Nie ustawał, a Ona robiła się blada. Przeszło w samą porę, była już tak wyczerpana, że uległa.
O czym myślała? O odpowiednim momencie. Czy on istnieje? Ona nigdy nie będzie wiedziała, przecież zawsze gdzieś biega, nie ma czasu. Wykonuje nadludzki czyn, żeby udało jej się z 24 godzin zrobić dwa razy więcej. Każda sekunda więcej w jej dniu jest na wagę złota. Ona nie ma czasu, to skąd ma wiedzieć kiedy się zatrzymać. Zresztą wszyscy biegną. Czasami ma wrażenie, że ona nawet nie posuwa się do przodu, podczas gdy reszta biegnie. Nigdy przedtem nie potrafiła się zatrzymać w tym tłumie, przystanąć z ciekawości na ulicy spojrzeć w niebo, na szare bloki, na chodnik, na tych co obok niej się spieszyli i pomyśleć, że coś jednak ją otacza, że to wszystko widziało tysiące takich jak ona. Nie będzie miała już drugiej szansy, żeby się przypatrzeć. Zasmuciło ją to. A zatrzymanie codziennego toku myślenia chyba nie jest trudne. Dlaczego jeszcze nigdy nie spróbowała? Chyba się bała, bała się podsumować to, co osiągnęła, a raczej tego jakim niedoskonałym jest człowiekiem. Niedojrzałym. Emocjonalnym. Chwiejnym. Apatycznym. A może spodziewała się, że wystraszy ją to, że tak naprawdę to nie jest Ona, że to co do tej pory się za nią uważało tylko skradło jej parę lat życia i zamieniło je w coś, nad czym nie miała żadnego wpływu.
Usiadła gdzieś, gdzie było ciemno. Lubiła jak otaczało ją coś, co dało się ograniczyć wzrokiem. Przestrzenie otwarte jej nie przerażały, ale nie dawały jej ukojenia. Zamknęła oczy. Chyba chciałaby odpocząć, nabrać sił. Przecież musi walczyć, jej życie nie może się skończyć w tym momencie. Zebrać myśli, poskładać się się w jedną, spójną całość. Gdzieś sama zgubiła się w swoim życiu. W tym momencie liczyło się dla niej żeby się w końcu obudzić, wziąć w garść. Zatrzymać pęd. Zniszczyć te wspomnienia, które ją hamowały. Zapamiętać to, o co przyjdzie jej walczyć. Już wiedziała! Musiała to przeżyć, musiała dać radę i pokazać innym, że się tak po prostu nie wycofa. Nie zawiedzie tych, którzy na nią postawili, nie da sobą pomiatać tylko temu, co jest fizyczne, bo ciało jest słabsze od umysłu. Zdawała sobie sprawę, że będzie ciężko, że upadki będą jej się zdarzać częściej niż innym, ale już czuła, że mimo iż zostanie zniszczona, to nie zostanie pokonana. Straciła dużo czasu, myśląc i zakładając z góry, że i tak już jest stracony, więc po co się starać. Coś nowego się w niej obudziło. Coś, co tchnęło w jej duszę promienie, które zdawały się rozchodzić po całym jej ciele. Ciepło, którego jej brakowało, od momentu gdy się tu znalazła. Pamięta wszystkie te momenty, kiedy wokół niej robiło się ciemno, kolejne wiadomości, informacje, kolejne straty. To powodowało, że się zgubiła. A teraz? Ktoś zapalił jej te wszystkie małe światełka, które zgasły na jej ścieżce. I już wiedziała, gdzie jest. Nie wiedziała dokąd zmierza, ale wiedziała po co. Wstała i pobiegła przed siebie.
***

Źle się czuła, nie mogła otworzyć oczu. Każdy najmniejszy nawet mięsień dawał jej się we znaki. Nie mogła się przemóc by spojrzeć. Leżała nieruchomo. Czuła, że duszności ustały. Ale wyczerpanie nie dawało jej nawet machnąć ręką. Znów poczucie bezradności rozpierało ją do tego stopnia, że zatęskniła za szumem, który słyszała przez ostatnie godziny. Gdzie była? Sama nie wie, ale znalazła się tam, bo ten kto traci nadzieję musi przeczekać i zastanowić się czy aby na pewno rezygnuje. Jej rezygnacja była już tak oczywista, że nawet z niej postanowiła się wycofać. Wróciła. Jest. To, że wszystko ją boli, to najlepszy dowód na to, że istnieje. Usiłowała się uśmiechnąć. Wiedziała doskonale z czym walczy. Mimo bezradności fizycznej, jej umysł pracował ciężko nad tym, żeby pokonać cień w jej życiu. Nie było łatwo, ale starała się. Dużo czasu zajęło jej, żeby się podnieść z łóżka. Ale w końcu jej się udało. Podeszła do okna. Spojrzała w dół. Wiedziała, co tam zobaczy. To, co jest w świecie za oknem było jej bliskie, a ze względu na kruchość jej niedoskonałości nie mogła mieć tego obok. Ale wystarczyło, że tylko tam zerknęła. Tak jak obiecali. Małe światełka, które bezgranicznie wierzyły, że się nie podda, że jej się uda - były tam. Tak jak obiecali. Podniosła rękę i uśmiechnęła się. A tam na dole zrobiło się jaśniej. A myślała, że nadzieja już sama w sobie jest światłem. A zobaczyła, że wiara w nadzieję jest jeszcze silniejsza. Emocje z dołu poczuła aż u siebie na czwartym piętrze. Odeszła od okna, dotknęła czubka swojej głowy. Wiedziała, że odrosną... nie miały innego wyjścia,bo tam na dole czekali Ci, którzy w to wierzyli. A Ona ma nadzieję.