like

środa, 10 sierpnia 2011

Poczekalnia dla nadziei


I szła tak przed siebie, drogą prostą. Ułożoną z drobnych białych kamyczków. Za sobą zostawiała wszystko. Nie obracała się. Nie było sensu. Schowała dawną dumę do kieszeni, marzenia poupychała w kurtce. Ledwo nadążała. Czuła jakby ktoś ją pchał do przodu. „Idź! No nie bój się!” mówi i coś szturcha ją, by się ruszyła. Powietrze jest chłodne, rześkie, ale nie nieprzyjemne. Przed chwilą było jej duszno. Miała wrażenie, że się udławi własnymi myślami. Coś ciężko opadało jej na piersiach, jakby przygniatała ją tona smutków zebranych z całego życia, w dodatku nie tylko jej, ten nieznośny brak tchu. Czuła to teraz, jak odchodziła. Jeszcze wyraźnie bolało ją wszystko w okolicach przełyku. Tak jakby ktoś na niego nadepnął. Nieprzyjemne uczucie uścisku, duszności i ta ochota nabrania powietrza tak wielka, a oddech wchodził, ale tylko do ust, nigdzie więcej. Ulga. To czuła teraz. I szła tą uliczką, która prowadziła ją między kamienicami nie wiadomo gdzie. Świtało? Przecież dopiero co sprawdzała zegarek, zbliżały się godziny wieczorne, a tu gdzie była teraz słońce wschodziło, ale wstydliwie.
Duma czy brak przywiązania nie każe jej patrzeć za siebie? Sama do końca nie wiedziała, była zagubiona, ledwo co odkryła na czym jej zależy, co chce robić, a może znów jej się zdawało, że jej aura jest odmieniona, że już na pewno wie, czego jej dusza pragnie, co jej ciało lubi. A co z tymi uniesieniami emocjonalnymi i fizycznymi? To zginęło? Gdzie się podziało? Jeszcze chwilę temu było i nie dawało jej to spokoju. Myśli przebiegały jej szybko przez umysł i szeptały jej słowa szybkie, ulotne, czułe i niespokojne. Gdzie ona teraz była? Powoli zaczynała się bać, ale coś nie pozwalało jej się zatrzymać. Już prawie jej się udało. Przystanęła, ale droga tak jakby sama się poruszała, a Ona nie miała wpływu na nic. Znowu to samo. Wszystko działo się bez jej woli, bez jej pozwolenia. Czułaby się lepiej, gdyby mogła nawet pomyśleć, że nie chce tego. Ale nie mogła. Nie myślała, była pusta. Bezbarwna, przeźroczysta, półprzepuszczalna, wiotka, krucha, ale trzymała się i nie chciała rozpaść mimo iż jej ciało właśnie tego pragnęło. Rozpaść się. Popaść w przepaść, otchłań, zamknąć wszystkie drzwi do tego momentu w przestrzeni, gdzie się znajdowała. A jak stopniowo wnikała w nią tęsknota, chciała się obrócić. Ale coś jej nie pozwalało. A może to dlatego, że znów nie była pewna, że tego chce. Ona nigdy nie była pewna. Zawsze niezdecydowana, skrupulatnie obmyślała wszystko, wystarczyłoby żeby na tej drodze jeden, drobny kamyczek był za bardzo w lewo, na pewno wtedy by nie szła. Ale wszystko tutaj było idealne.
Znów to uczucie uścisku na gardle. Nie może przełknąć powietrza. Nie dociera do niej zbawienny tlen. Dusi się.. i.. zaraz przechodzi. A ten ból jest taki przeraźliwie świszczący. Ale nawet jak to ustaje, to pół oddycha. Dochodzi do niej łyżeczka powietrza, stopniowo odmierzana. A Ona potrzebuje napełnionego wiadra, żeby poczuć się lepiej.
Coś się zmieniło, droga zniknęła, a te uliczki coraz węższe zmieniły się w piasek pod stopami. I szła na boso. Był ranek, czuła to, wiedziała. Przyroda zawsze jest rześka o poranku. Ale skąd Ona mogła to wiedzieć skoro większość poranków przespała? Żal wypełnił ją na chwilę. Zaparzył w okolicach mostka. Ile poranków przegapiła, ile świeżych, drobnych oddechów mogła zaczerpnąć. Uczucie pieczenia ustało. Usiadła. Miała przed sobą morze. Tylko ona i woda, której zawsze się bała. Ale dlaczego? Wydawało jej się to teraz trywialne. Przecież ono szumi, tak jakby chciało ją otulić i powiedzieć, żeby się nie bała. Jak można bać się wody. Aż jej było wstyd za siebie. Nigdy nie szła molem, nie wchodziła na mosty jak nie musiała. Nie, nie miała lęku wysokości, miała lęk przestrzenny, kiedy patrzyła na oddalające się i wracające fale. A teraz? Teraz miała ochotę zanurzyć się w wodzie po czubek głowy i z niej nie wychodzić. Nie chciała się bać. Siedziała po turecku na plaży, przesypując ziarenka piasku, patrząc na fale i słuchając jak opowiadają jej różne historie. Te smutne i te wesołe. Mówiły, że było tu wiele takich jak ona. Ludzie zagubieni, zawsze je odwiedzają i porzucają swoje rozterki właśnie tu, osierocając je. Ale to nie jest miejsce na zostawianie tutaj swoich rozmyślań. Jak skończyły jej mówić o tych przykrych rzeczach jakie słyszały, zaśpiewały jej. Utuliły ją do snu, gaworząc jak dzieci o jej własnych bolączkach, smutkach i tęsknotach. A ona nie chciała się czuć znowu winna, nie chciała ich tym obarczać, przecież same ją o to prosiły, a teraz wywlekają wszystko na powierzchnię. Morze się spieniło. Ale ona usnęła. Snem cichym. Tak jej było dobrze, ciepło rozchodziło się po jej ciele. Radość jaką zawsze czerpała ze spania dawała jej satysfakcję, zamykając oczy zapominała, odreagowała i...
Obudziła się z przerażeniem, bo nie mogła oddychać, to bolało.. Czuła jak jej gardło robi się przeraźliwie suche, a od drugiej strony coś ją zasysało od środka. Nie mogła nic zrobić. Bała się, znów się bała. Łzy popłynęły jej po policzkach. Dlaczego znowu płacze. Nie można płakać, w nieskończoność. A myślała, że ten etap ma za sobą. Nie dość, że była płocha, strachliwa, „zachukana”, to jeszcze płakała. Już dosyć miała tego bólu, który ją do niedawna przeszywał. Ale nie móc oddychać, nie móc chwytać życia z powietrza to najgorsze co mogło jej się przytrafić. I sama nie wiedziała dlaczego tak się dzieje.
Ustało... Ulga, kojące uczucie. Zawsze rozczulał ją zanik bólu. Umiała wychwycić ten moment, w którym on słabł. To było jedno z piękniejszych uczuć jakie doznała. Jak ból maleje, aż w końcu ustaje. Ból powracał, bo wszystko w życiu zatacza koło. Do niej wracał często. Fizycznie jak ją coś bolało, nie czuła przyjemności, jednak ratowała ją świadomość, że on się kiedyś skończy. Czasami trzeba było mu pomóc tabletką. Ale ekstatycznie czekała, aż poczuje że mniej boli. Nie spała nocami wyjąc z fizycznej niemocy i niedomagania, a jednak w momencie kiedy czuła, że schodzi napięcie ciała, każdego pojedynczego mięśnia, że jej członki się rozluźniają, to rozszerzały jej się źrenice. To uczucie przepełniało ją w każdym najmniejszej części jej niedoskonałego ciała. I wtedy ze spokojem zamykała oczy i znów popadała w senność. Przypominając sobie te chwile, w których zasypiała, pomyślała, że była głupia, że mogła bardziej przeżywać te momenty. Mogła je nawet ureligijnić. Jej było by to wybaczone. Nie odczuwać – to była jej dewiza.
Myślała, że w chwili kiedy wstanie znów zobaczy ścieżkę. Nie było jej. Ciągle plaża. A myślała, że już podzieliła na pół swoje małe życiowe porażki i będzie mogła iść dalej. A jednak nie. Wstała, bo miała zamiar zatopić stopy w chłodnej wodzie. Ona muskała ją po stopach delikatnie. Nie była wcale taka zimna. Była uspokajająca. Idąc tak brzegiem plaży, której końca nie było widać zdała sobie sprawę, że do pewnego momentu w swoim życiu była samotna. Teraz ma fale, które do niej mówią, pocieszają ją i zapewniają jej godne towarzystwo. Ale wyjątkowo udało jej się nabrać myśli do swojego umysłu i nie mogła sobie nic przypomnieć oprócz niebieskich oczu naprzeciwko niej. I tego uczucia zniecierpliwienia, które miała. To były oczy o intensywnej barwie, nie przynosiły spokoju, pobudzały, chciały od jej oczu tego samego. Z drugiej strony czuła, zimny, wykalkulowany chłód. Rachunek wad i zalet, podsumowanie korzyści i strat. Ale co ona mogła? Była tylko stworzeniem, które czekało na poczucie bezpieczeństwa, a że je dostała w zamian za stracone chwile. Za zaangażowanie, które minęło. Za nieme krzyki, które wydawała. Nie spodziewała się, żeby dostać coś więcej. Chciała tylko żeby w tych oczach było to, co dawałoby jej odczuć, że jednak jest potrzebna. A tego tam nie było. Ale o czym Ona w ogóle myśli. O tym co było, teraz jest inaczej. Mogłaby rzucić się w kołyszące się falę. To by była rozkosz. A jakby tak się rozebrała i nago weszła i poczuła jak ta chłodna, ale przyjemna otchłań ja otacza. Jak osuwa się i unosi. Nie mogła się zebrać w sobie, żeby to zrobić, ale obiecała sobie, że tego dokona.
Znów napad duszności. Ale lżejszy. Już nie tak intensywny. Zabrakło jej tchu. Nie mogła iść upadła na kolana, rękoma podparła się na piasku i zamknęła oczy. Poddała się uczuciu bezdechu i nagle poczuła ciepło piasku. Znała to uczucie. Piasek nagrzał się od słońca. Ona czuła się tak jak była mała. Jak otaczały ją osoby, które bardzo kochała, a z którymi kilkanaście lat później nie zdążyła się pożegnać. Jak ona się wtedy czuła. Jakby ktoś przełamał ją na pół. Zgniótł jak kartkę papieru. Wyrzucił. A potem wrócił, bo zapomniał, że należy ją podrzeć. I ona była taka podarta. Tyle, że wszystko fizycznie się trzymało. Chociaż sama nie wie, jak to było możliwe. Tyle wtedy straciła. Już nigdy potem nie było tej troski, tego uczucia ciepła. Ono się skończyło w pewnym momencie. Nigdy wcześniej tego nie dostrzegała, bo zawsze było. Ale jak się skończyło, to rzucając w dół białą różę owiniętą czarną wstążką wiedziała już, że straciła coś, czego nie odzyska, że to pozostanie zakopane. To była jej tajemnica noszona do teraz. Wyszeptała to cicho nad piaskiem. Boże, to ciepło.. tak bardzo jej przypominało to, co straciła. Aż niemożliwe jest to, żeby piasek, zwykły, żółty piasek przypomniał jej to uczucie beztroski. Lekkości. Niezachwianej równowagi bytu. A to później się szarpnęło i zniknęło. Co ona mówi zniknęło? Załamało. To było jak linia wykresu. Idzie w górę i nagle nie wiadomo skąd załamanie w dół poniżej przeciętnej normy. Poniżej dna nawet. Ale wyszła przecież z tego. Kochała ten cień, który pozostał jej w sercu.
Od tamtego momentu zawsze modliła się do tych, których straciła. To było jak codzienna rozmowa o niczym. Substytut dialogu, był monologiem. Nie wiedziała, czy może czuć mniej albo więcej. Nie wierzyła, żeby ktokolwiek ją słyszał, ale próbowała. Bo tyle ile straciła wtedy, nie równało się z tym co ją w późniejszym życiu spotkało.
Odwróciła głowę od morza. Szum zaczął powoli przypominać bzyczenie. Nie znosiła tego syczenia, które rozciągało się po całej czaszce, osaczając ją nieprzyjemną wolą jakiś natrętnych sił. Las. Zobaczyła za plażą las. Tylko zbliżała się noc. Plaża była w jej obiektywnym spojrzeniu bezpieczniejsza. Ale Ona nie miała już nic do stracenia. Ten największy skarb jaki miała i tak straciła. Poszła w stronę, skąd nadciągał zapach sosen. To było niesamowite. Najpierw rześkie morskie powietrze. A teraz coś się zmieniło - jej płuca mogły całkowicie nabrać powietrza. Leśnego powietrza, które trąca wilgocią, jest trochę przytłaczające ale przyjemne. Zapach ziemi, w której rosną grzyby i zapach zielonych roślin. To mieszało się w jej nozdrzach. To ją przepełniało przez dłuższy czas. W lesie było wilgotno, ciemno, tylko przez niektóre gałęzie prześwitywało światło. Ten widok powodował, że zdawała sobie sprawę z tego, jaką ignorantką była. Ilu miejsc nie odwiedziła, ilu cudownych rzeczy nie zobaczyła. Kim Ona była, skoro żyła do tej pory i jakoś nie obchodziło ją to, co mogła zobaczyć. Nie po to, ktoś stworzył ten świat i urządził go na różne sposoby, żeby Ona nie zobaczyła nic, prócz własnego kawałka ulicy, szarego miasta, w którym się urodziła. Dlaczego ograniczyła się zawsze kilometrami? Dlaczego stawiała barierę, że dalej nie i już. A może to ktoś ją blokował? Zabraniał. Jak wielki ogarnął ją smutek. Usiadła pod drzewem. Ilu rzeczy w jeszcze nie widziała. Każdy człowiek ma gdzieś zapisane podróże, każdy! Nawet ona. Wsiąść do pociągu i jechać, gdziekolwiek. To gdziekolwiek- obecnie jest w miejscu, w którym siedzi. Ale nie potrafi go umiejscowić, nigdy tu nie była. I już pewnie nie będzie. Zamknęła oczy. Las też szumi, jak woda, ale inaczej, wolniej. Słychać jak gałęzie się o siebie ocierają. Jak każdy liść szemra coś do sąsiada z drzewa obok. Fale morza były wzburzone i starały się obalać. Jedna drugą przekrzykiwała, bo każda miała jej coś do powiedzenia. A tu? Cisza. Nieznośna. Nie lubiła ciszy. Zawsze wokół niej był hałas. A jak nie było, to sama go tworzyła. Starała się znaleźć tam, gdzie było głośno. Zawsze jak zapadała cisza, to działo się w jej życiu coś złego i się bała. Ogarniał ją strach, że nie da rady, że wszystko się zawali, razem z nią upadnie. Zawsze umiała pocieszyć innych, ale nie siebie. I w takich sytuacjach było jej ciężko. A zdarzyło jej się to parę razy. Do pewnego czasu walczyła z tym sama. Bo człowiek może dużo znieść. Wmawiała sobie, że sobie poradzi, że wytrzyma, da radę! Bo przecież, kto mógłby jej pomóc? Nikt by jej nie zrozumiał.
Zamknięta w sobie, skrywała ból i swoje kłopoty. Człowieka idzie zniszczyć, ale nie pokonać. To było kolejne credo, które wyznawała. Do pewnego momentu. Chwyciła szyszkę, która leżała obok niej. Powąchała ją. Czuła... nie mogła sobie przypomnieć z czym powiązać ten zapach, ale czuła bliskość drugiej osoby, że się nie zawiodła. To wtedy czuła, że jej świat robi się węższy, że została sama, że ktoś jej zgasił jedno ze światełek na świeczniku i nagle zrobiło się chłodno i ciemno. Ale przypomina sobie, że tam Ktoś obok niej był. Nie była sama. Nawet jak jej się tak mogło wydawać. Ktoś czuwał. Głaskał. Obserwował. Odgarniał koszmary. Pocieszał. Czuła wyraźnie jak to uczucie płynące od drugiego człowieka przelewa się na nią. Właśnie wtedy odkryła jak piękne jest to, że człowiek może komuś zaufać, zrzucić swój własny ciężar na chwilę na plecy drugiego człowieka, bezwarunkowo, bez tłumaczenia. Uśmiechnęła się. Nie może sobie przypomnieć twarzy, ale pamięta więź z Tą Osobą. Jej marzeniem zawsze było być tak potrzebną drugiemu człowiekowi. Chciała czuć tą chwilę, w której da z siebie wszystko, rzuci to, co będzie robiła i pobiegnie tam, gdzie będzie trzeba, żeby oddać kawałek siebie komuś, tak bezinteresownie. Od dziecka chodziło za nią pragnienie, by w odpowiednim momencie wiedzieć, że to jest właśnie ta chwila, w której należy pomóc, zamilknąć, zniknąć, usunąć się, nie odejść, a przytulić. Ale skąd Ona do cholery miała wiedzieć, kiedy ten moment przyjdzie?! Zaczęła się miotać i znów poczuła atak duszności, który zabierał jej możliwość zaczerpnięcia powietrza. Duszno! Czuła jakby ktoś jej zdusił gardło rękoma. Nie mogła nic zrobić, to już nawet nie było to dziwne uczucie, które towarzyszyło jej na początku, to bolało. Nie mogła się temu poddać. I cierpiała. Dlaczego? Myślała o bólu, który powinien zniknąć. Nie ustawał, a Ona robiła się blada. Przeszło w samą porę, była już tak wyczerpana, że uległa.
O czym myślała? O odpowiednim momencie. Czy on istnieje? Ona nigdy nie będzie wiedziała, przecież zawsze gdzieś biega, nie ma czasu. Wykonuje nadludzki czyn, żeby udało jej się z 24 godzin zrobić dwa razy więcej. Każda sekunda więcej w jej dniu jest na wagę złota. Ona nie ma czasu, to skąd ma wiedzieć kiedy się zatrzymać. Zresztą wszyscy biegną. Czasami ma wrażenie, że ona nawet nie posuwa się do przodu, podczas gdy reszta biegnie. Nigdy przedtem nie potrafiła się zatrzymać w tym tłumie, przystanąć z ciekawości na ulicy spojrzeć w niebo, na szare bloki, na chodnik, na tych co obok niej się spieszyli i pomyśleć, że coś jednak ją otacza, że to wszystko widziało tysiące takich jak ona. Nie będzie miała już drugiej szansy, żeby się przypatrzeć. Zasmuciło ją to. A zatrzymanie codziennego toku myślenia chyba nie jest trudne. Dlaczego jeszcze nigdy nie spróbowała? Chyba się bała, bała się podsumować to, co osiągnęła, a raczej tego jakim niedoskonałym jest człowiekiem. Niedojrzałym. Emocjonalnym. Chwiejnym. Apatycznym. A może spodziewała się, że wystraszy ją to, że tak naprawdę to nie jest Ona, że to co do tej pory się za nią uważało tylko skradło jej parę lat życia i zamieniło je w coś, nad czym nie miała żadnego wpływu.
Usiadła gdzieś, gdzie było ciemno. Lubiła jak otaczało ją coś, co dało się ograniczyć wzrokiem. Przestrzenie otwarte jej nie przerażały, ale nie dawały jej ukojenia. Zamknęła oczy. Chyba chciałaby odpocząć, nabrać sił. Przecież musi walczyć, jej życie nie może się skończyć w tym momencie. Zebrać myśli, poskładać się się w jedną, spójną całość. Gdzieś sama zgubiła się w swoim życiu. W tym momencie liczyło się dla niej żeby się w końcu obudzić, wziąć w garść. Zatrzymać pęd. Zniszczyć te wspomnienia, które ją hamowały. Zapamiętać to, o co przyjdzie jej walczyć. Już wiedziała! Musiała to przeżyć, musiała dać radę i pokazać innym, że się tak po prostu nie wycofa. Nie zawiedzie tych, którzy na nią postawili, nie da sobą pomiatać tylko temu, co jest fizyczne, bo ciało jest słabsze od umysłu. Zdawała sobie sprawę, że będzie ciężko, że upadki będą jej się zdarzać częściej niż innym, ale już czuła, że mimo iż zostanie zniszczona, to nie zostanie pokonana. Straciła dużo czasu, myśląc i zakładając z góry, że i tak już jest stracony, więc po co się starać. Coś nowego się w niej obudziło. Coś, co tchnęło w jej duszę promienie, które zdawały się rozchodzić po całym jej ciele. Ciepło, którego jej brakowało, od momentu gdy się tu znalazła. Pamięta wszystkie te momenty, kiedy wokół niej robiło się ciemno, kolejne wiadomości, informacje, kolejne straty. To powodowało, że się zgubiła. A teraz? Ktoś zapalił jej te wszystkie małe światełka, które zgasły na jej ścieżce. I już wiedziała, gdzie jest. Nie wiedziała dokąd zmierza, ale wiedziała po co. Wstała i pobiegła przed siebie.
***

Źle się czuła, nie mogła otworzyć oczu. Każdy najmniejszy nawet mięsień dawał jej się we znaki. Nie mogła się przemóc by spojrzeć. Leżała nieruchomo. Czuła, że duszności ustały. Ale wyczerpanie nie dawało jej nawet machnąć ręką. Znów poczucie bezradności rozpierało ją do tego stopnia, że zatęskniła za szumem, który słyszała przez ostatnie godziny. Gdzie była? Sama nie wie, ale znalazła się tam, bo ten kto traci nadzieję musi przeczekać i zastanowić się czy aby na pewno rezygnuje. Jej rezygnacja była już tak oczywista, że nawet z niej postanowiła się wycofać. Wróciła. Jest. To, że wszystko ją boli, to najlepszy dowód na to, że istnieje. Usiłowała się uśmiechnąć. Wiedziała doskonale z czym walczy. Mimo bezradności fizycznej, jej umysł pracował ciężko nad tym, żeby pokonać cień w jej życiu. Nie było łatwo, ale starała się. Dużo czasu zajęło jej, żeby się podnieść z łóżka. Ale w końcu jej się udało. Podeszła do okna. Spojrzała w dół. Wiedziała, co tam zobaczy. To, co jest w świecie za oknem było jej bliskie, a ze względu na kruchość jej niedoskonałości nie mogła mieć tego obok. Ale wystarczyło, że tylko tam zerknęła. Tak jak obiecali. Małe światełka, które bezgranicznie wierzyły, że się nie podda, że jej się uda - były tam. Tak jak obiecali. Podniosła rękę i uśmiechnęła się. A tam na dole zrobiło się jaśniej. A myślała, że nadzieja już sama w sobie jest światłem. A zobaczyła, że wiara w nadzieję jest jeszcze silniejsza. Emocje z dołu poczuła aż u siebie na czwartym piętrze. Odeszła od okna, dotknęła czubka swojej głowy. Wiedziała, że odrosną... nie miały innego wyjścia,bo tam na dole czekali Ci, którzy w to wierzyli. A Ona ma nadzieję.  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz